Nierozważna, ale romantyczna
Pierwsze krople deszczu zaskoczyły mnie, gdy byłam w połowie drogi do pracy. - Niech to szlag! Wkurzona na siebie za to, że nie zabrałam parasola przyspieszyłam. Obcasy moich ulubionych wysokich, lawendowych szpilek stukały głośno na chodniku. Deszcz nasilił się. Kałuże w zastraszającym tempie rosły na ulicy. I wtedy kątem oka dostrzegłam zatrzymujący się przy krawężniku samochód. Zerknęłam odruchowo w tamtą stronę i z lekkim zaskoczeniem dostrzegłam za kierownicą Piotrka, informatyka pracującego od miesiąca w naszej firmie. Znałam go jedynie z widzenia, czasem mijaliśmy się w biurze. Mężczyzna dał mi znak ręką żebym wsiadała. Niewiele myśląc wskoczyłam na siedzenie obok pasażera, ciesząc się z ciepłego i suchego wnętrza jego czarnego, przypominającego dzikiego demona auta. W tym momencie było mi wszystko jedno czym jadę ważne, że już nie mokłam.
- Co za fart, że akurat przejeżdżałeś. Gdyby nie ty jak nic przemokłabym do suchej nitki – uśmiechnęłam się lekko i rzuciłam mu spłoszone spojrzenie spod rzęs, domyślając się jak muszę wyglądać. Włosy miałam poplątane, tusz do rzęs rozmazany, bluzka przemoczona, nie mówiąc już o spódnicy, bo wyraźnie czułam wilgoć pod pośladkami, gdy wcisnęłam się bardziej w skórzany fotel. Wyciągnęłam lusterko z torebki i przy pomocy pudru szybko poprawiłam makijaż.
Cała przyjemność po mojej stronie – uśmiechnął się Piotrek, a ja dopiero teraz mogłam mu się uważniej przyjrzeć. Ze zdziwieniem dostrzegłam jaki jest przystojny. Spojrzenie jego szarych oczu nabrało blasku a w pokrytym jednodniowym zarostem policzku pojawił się uroczy dołeczek. Poczułam chęć dotknięcia go, przesunięcia po nim opuszką palca docierając aż do kącika ust.
Kinga weź ochłoń, szepnął mój wewnętrzny głos.
Od dawna byłam sama, więc moje wygłodniałe zmysły reagowały tak na widok każdego atrakcyjnego faceta. A ja zdałam sobie sprawę z tego, że wgapiam się w niego, jak sroka w gnat. Fakt, miałam słabość do seksownych brunetów, ale to jeszcze nie znaczy, że mam zachowywać się jak wołoduch na widok słodyczy. Błądząc myślami gdzie indziej, zdałam sobie sprawę z tego, że Piotrek coś do mnie mówi.
- … zgadzasz się? - zapytał.
Nie mając najmniejszego pojęcia o, co może chodzić i nie chcąc przyznać się do tego, że w ogóle go nie słuchałam odruchowo przytaknęłam.
- Jasne, nie ma sprawy – rzuciłam siląc się na niedbały ton.
- Fajnie, bardzo się cieszę, nie sądziłem, że jeszcze uda mi się kogoś znaleźć. Zwłaszcza, że tak mało czasu zostało. Nie wiem jak ja ci się odwdzięczę – niemal promieniał, taki był zadowolony.
- Mam nadzieję, że nie wpakowałam się w jakąś kabałę, pomodliłam się w duchu. Równocześnie dostrzegłam, że właśnie wjeżdżamy na parking pod naszym biurowcem. Wyjrzałam przez okno chcąc zobaczyć, czy jeszcze pada. Na szczęście dla mnie przejaśniło się i nawet słońce nieśmiało wychyliło się zza wielkiej, szarej chmury.
- Przyjdź w porze lanczu to obgadamy szczegóły – powiedział Piotrek, gdy wysiedliśmy z auta i szybkim krokiem szliśmy do biura. Chwilę później zniknął za drzwiami gabinetu szefa a ja stałam jak słup soli na korytarzu. Zreflektowałam się jednak i ruszyłam wzdłuż hallu do działu kadr, gdzie mieściła się administracja i gdzie miałam przyjemność pracować. Szczerze mówiąc niespecjalnie lubiłam swoją pracę, ale cieszyłam się, że jakąś mam, podczas gdy wielu moich znajomych bezskutecznie szuka zatrudnienia. Kiedy weszłam do pokoju Oliwia, moja koleżanka z działu już siedziała za biurkiem i właśnie malowała długie szponiaste paznokcie. Tym razem zdecydowała się na kolor kanarkowy.
- Brr, potworność - wzdrygnęłam się widząc to.
- Cześć – rzuciłam zdawkowe powitanie i przemknęłam obok niej najszybciej jak mogłam do swojego biurka. Usiadłam z westchnieniem ulgi na krześle, gdy dobiegł mnie piskliwy ton głosu Oliwii.
- Szef był tutaj przed chwilą, pytał czemu cię jeszcze nie ma. Nie był zadowolony. Pilnie potrzebuje ostatniego zestawienia, dodał coś o goniących go terminach, spóźniających się oraz pracujących jak muchy w smole pracownikach – spojrzała na mnie znacząco ze złośliwym uśmieszkiem. - Mnie pochwalił – nadęła się a jej bujny biust, nieomal wylewał się z wydekoltowanej sukienki w kolorze fuksji. - Powiedział, że jestem jego najlepszą pracownicą. Co więcej zabiera mnie ze sobą na konferencję do Barcelony, jako asystentkę, bo Malwina się rozchorowała, a ja ze swoimi kwalifikacjami doskonale będę potrafiła ją zastąpić – paplała jak najęta. Usta jej się nie zamykały nawet na chwilę. Przestałam jej słuchać.
Taa jasne, pomyślałam, masz kompetencje, bo zostajesz po godzinach i ujeżdżasz go na biurku, poczekaj aż mu się znudzisz, ciekawe czy wtedy też będzie tak pochlebnie wypowiadał się o twojej pracy i wszędzie cię zabierał.
Oliwia nie wiedziała, że niechcący przyłapałam ją w sytuacji niedwuznacznej z naszym żonatym od dwudziestu lat szefem, co prawda nie zamierzałam z nikim dzielić się tą informacją, ale straciłam resztki szacunku i sympatii dla koleżanki. To jej sprawa, co robi ze swoim życiem. Wkurzała mnie jednak jej wybujała pewność siebie i dążenie do celu po trupach, w tym przypadku przez łóżko do awansu. A nie, pardon, przez biurko, zaśmiałam się w duchu do swoich myśli a na głos zapytałam:
- A twój narzeczony nie będzie zazdrosny?
- No coś ty, Marek? A o, co niby? Przecież to moja praca, on rozumie, że mam różne obowiązki zawodowe i nie widzi problemu w tym służbowym wyjeździe – oświadczyła obłudnie i nawet się przy tym nie zarumieniła.
Bo nie wie, że robisz go w balona, przemknęło mi przez myśl.
- No proszę, ty to masz dobrze – wyraziłam głośno swoje uznanie - wyrozumiały narzeczony, super praca, wspaniały szef czegóż chcieć więcej... - mój głos aż ociekał sarkazmem, czego ona najwyraźniej nie dostrzegła, bo pojaśniała jak zorza polarna i niedbałym tonem rzuciła:
- Jestem w czepku urodzona, nie wiedziałaś? Już dawno postanowiłam, że będę miała to, co zechcę. Mi po prostu jest pisane zdobywać wszystko to, co najlepsze. To zasługa mojego uroku osobistego i kwalifikacji - jej uśmiech stał się jeszcze szerszy.
Chyba siana zamiast mózgu i braku jakichkolwiek zasad moralnych,
Włączyłam komputer, starając się ją zignorować udając pilnie zajętą. Na szczęście w tym samym momencie zadzwonił jej telefon.
- Cześć misiaczku – zamruczała czule do słuchawki. - Czyżby mój koteczek tak bardzo się stęsknił? Głos po drugiej stronie słuchawki coś odpowiedział, na co Oliwia roześmiała się perliście. - Tak zajączku, wyszeptała. Twoja stokrotka też cię kocha. Baaaardzo... Wieczorem pokaże ci jak... dokończyła słodkim jak miód głosem od którego aż mnie zemdliło. Słuchając jej szczebiotu i zdrobniałych nazw wszelakiej maści fauny i flory pomyślałam, że dłużej tego nie wytrzymam.
Ale cyniczka, dodał mój wewnętrzny głos. Nie chcąc dłużej słuchać tych przesłodzonych rozmów zabrałam listę płac ze swojego biurka i wyszłam z pokoju.
***
Na korytarzu natknęłam się na wychodzącego z gabinetu szefa Piotrka.
- Kinga! Świetnie się składa, że cię widzę, bo mam chwilę przerwy. Może teraz byśmy omówili moją propozycję?
Spojrzałam na zegarek i stwierdziwszy, że pięć minut mnie nie zbawi zgodziłam się i ruszyłam za Piotrkiem do pokoju socjalnego, gdzie mieliśmy nowoczesny ekspres do kawy, lodówkę oraz mały aneks kuchenny. W porze lunchu można było tutaj w spokoju napić się dobrej kawy i zjeść drugie śniadanie. Włączyłam ekspres i wyciągnęłam z szafki dwie filiżanki oraz cukierniczkę. Piotrek cierpliwie przeczekał te kuchenne rewolucje po czym oznajmił:
- Jeszcze raz ci dziękuję za to, że zgodziłaś się towarzyszyć mi na ślubie mojego ojca. Już myślałem, że będę musiał pójść sam. Jedyna nadzieja w tobie, bo moja partnerka wczoraj złamała nogę i nie mogłaby ze mną pójść nawet jakby chciała.
- To fatalnie. A kiedy jest ten ślub? - chciałam wiedzieć próbując opanować drżenie, a przyspieszone bicie mojego serca na chwile zagłuszyło wszystko inne.
- W tę sobotę, przecież mówiłem ci, jak jechaliśmy do pracy – zdziwił się i spojrzał na mnie uważnie tymi swoimi przeszywającymi do głębi szarymi oczami.
Zmieszana odparłam:
- Dwa dni to niewiele...
- Przecież się zgodziłaś, chyba się teraz nie wycofasz? Kinga jesteś moją ostatnią nadzieją – spojrzał mi błagalnie w oczy a ciepła, męska dłoń ujęła moją. Poczułam, że roztapiam się jak czekolada na słońcu. Skuszona jego proszącym spojrzeniem uległam.
- Och, no dobrze. Pewnie jeszcze mam udawać przed tatusiem twoją narzeczoną? - rzuciłam żartem i się roześmiałam.
Piotrek spoważniał i ku mojemu najwyższemu zdumieniu przyznał mi rację.
- Owszem, tak byłoby najlepiej.
Poczułam jak zaczyna brakować mi tchu, zaraz zemdleję, pomyślałam. Piotrek chyba zauważył, że zbladłam ujął mnie pod łokieć i pociągnął w stronę najbliższego krzesła.
- Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć – rzekł skruszony – ale musimy wyglądać, jak para zakochanych, wtedy mój ojciec da mi wreszcie spokój i nie będzie mnie męczył wyszukiwaniem kolejnych potencjalnych kandydatek na żonę. Sam bierze ślub po raz trzeci i uważa, że małżeństwo to najlepsza rzecz jaka może spotkać mężczyznę. Ja nie podzielam jego poglądów, ale nie chcę mu robić przykrości w tym szczególnym dla niego dniu – wyznał, a mi zrobiło się go żal.
W sumie, co mi szkodzi, pomyślałam, to może być nawet zabawne.
- Dobrze, będę udawała twoją narzeczoną – oznajmiłam – ale nie mniej później do mnie pretensji, gdy ta cała farsa się nie uda albo wyda.
- Nie martw się – Piotrek tryskał optymizmem – wszystko pójdzie idealnie. Musimy tylko lepiej się poznać, przez te dwa dni jakie zostały do ślubu, żebyśmy wiarygodnie wypadli i uzgodnić szczegóły, żeby nie wpaść na jakiejś drobnostce jak np. ile jesteśmy razem i gdzie się poznaliśmy.
Jego słowa miały wiele sensu, więc chcąc nie chcąc musiałam przyznać mu rację. Skinęłam głową i uśmiechnęłam się.
- Co więc proponujesz? - zapytałam ugodowo.
- Zapraszam cię na kolację dziś wieczorem, a jutro razem poszukamy dla ciebie stroju, nie musisz się martwić kosztami, ja wszystko pokryję.
- Ale nie ...- chciałam zaprotestować lecz Piotrek uciszył mnie stanowczym gestem.
- Będę cię rozpieszczał, jak księżniczkę. Chociaż na tyle mi pozwól, żebym mógł ci się jakoś odwdzięczyć za to, co dla mnie robisz. Gdy poznasz mojego ojca, zrozumiesz jakie to dla mnie ważne.
- Widzę, że lubisz rozkazywać i mieć wszystko pod kontrolą – zauważyłam. - Musisz wiedzieć, że nie należę do kobiet, które dają sobą rządzić. Nie jestem potulną owieczką ani nie będę niczyją marionetką. To nie leży w mojej naturze – wyznałam z rozbrajająca szczerością głosem pełnym słodyczy.
Piotrek muszę to przyznać inteligentny z niego facet dostrzegł mój przekaz i lekko się zmieszał, co jeszcze dodało mu uroku. Muszę się mieć na baczności przy nim, bo zachowuję się jak pszczoła zwabiona nektarem. Zbyt łatwo mogłabym się nim zauroczyć.
- Źle mnie zrozumiałaś Kinga, nie to miałem na myśli – bronił się - Chodziło mi o to, że tak bardzo jestem ci wdzięczny, że mógłbym nosić cię na rękach, przez myśl mi nie przyszło, żeby cokolwiek ci narzucić. To jak pomożesz koledze w potrzebie? - i uśmiechnął się tak, że skapitulowałam. Jego męska aura roztaczała wokół taki blask, że tylko będąc ślepa i głucha mogłabym na to nie zareagować.
- Pomogę, przecież wiesz, że już zdecydowałam. Mam tylko nadzieję, że nie będę tego żałowała.
- Nie będziesz, masz moje słowo – obiecał Piotrek.
I żadne z nas nawet przez chwilę nie przypuszczało, że los nam spłata porządnego figla.
Pawlikowska-Jasnorzewska Maria
Moja miłość przeszła w wichr wiosenny - |
Recenzja książki ,,Porwanie” Joanny Chmielewskiej
Czytałam ,,Porwanie” drugi raz, z myślą, że powieść tym razem mnie zachwyci. Nie zachwyciła. Najzwyczajniej w świecie nudziłam się czytając, co rzadko, ale jednak mi się zdarza. Początek obiecujący, niestety nie przyniósł niczego ciekawego w dalszej części książki.
Główna bohaterka Joanna wraz z przyjaciółmi próbuje rozwikłać zagadkę tajemniczych mniej lub bardziej brutalnych porwań, z których jedne ofiary giną w nagłych wypadkach, a drugie szczęśliwie zostają uwolnione po wypłaceniu przez rodzinę okupu. Większą część książki stanowią opisy ,,narad produkcyjnych” podczas, których wszyscy piją mieszaniny różnych trunków oraz jedzą mniej lub bardziej oryginalne (czasem dziwne!) potrawy i wymieniają się pomysłami i nagle przypomnianymi sobie opowieściami o porwaniach bliższych lub dalszych znajomych. A do tego jeszcze dochodzą przeróżne zawirowania uczuciowe...
Jeśli chodzi o rozwiązanie zagadki i odkrycie, kto stoi za serią porwań, to muszę przyznać, że już w połowie książki wiedziałam, którzy bohaterowie są wplątani w całą aferę. Zakończenie przewidywalne. Jednym słowem nuda, nuda, nuda. W porównaniu z dotychczasowymi powieściami autorki ,,Porwanie” wypada dość blado. Zdarzają się też ,,zapożyczenia” z innych, wcześniejszych kryminałów Chmielewskiej, które nic nie wnoszą do tej powieści.
I jeśli już miałabym dołączyć tę pozycję do swojej domowej biblioteki to tylko dlatego, że wspieram twórczość polskich twórców (pisarzy), kupując ich powieści, a nie dlatego, że książka jest dobra. Może wrócę za jakiś czas do niej z nadzieją, że a nuż mi się spodoba. Póki, co odkładam ją na półkę. Niech poczeka na lepszy czas.
A już teraz zabieram się za czytanie kolejnej powieści, której recenzję zamieszczę za kilka dni.
Pozdrawiam wszystkich moich czytelników i dziękuję za ponad 8000 odwiedzin na blogu. ;-)
PEŁNIA KSIĘŻYCA
- Czas zapolować, Yovita poczuła nagły, niespodziewany głód. - Nie pożywiałam się od dobrych trzech dni, przypomniała sobie a jej długie, czerwone włosy poruszone nagłym podmuchem wiatru rozbłysły w blasku księżyca. Czarne, skórzane body ciasno opinało idealną sylwetkę wampirzycy. Jej blada cera stanowiła kontrast dla pełnych, jeżynowych warg. Kły wysunęły się, gdy tylko jej ponadprzeciętny węch poczuł zapach świeżej krwi. Yovita ruszyła w tamtym kierunku, i po sekundzie znalazła się na polanie otoczonej długimi, smukłymi sosnami i jodłami. Księżyc w pełni oświetlał śpiącą na środku polany sylwetkę. Wampirzyca przysunęła się bliżej i poczuła cudowny aromat. Jedyny w swoim rodzaju zapach krwi, która zachęcająco szemrała pod skórą nieznajomego. Biła od niego również aura mocy, której ignorować nie należało. Intuicja ostrzegała Yovitę.
- Nie rób tego! Krzyczał ostrzegawczy głos w jej głowie. Ale wampirzyca zignorowała go. W końcu jestem nieśmiertelna, co mi się może stać? I pochyliwszy się nad śpiącym mężczyzną zamierzała wbić kły w jego szyję. W tym samym momencie nieznajomy otworzył oczy i spojrzał na nią mrożącym krew w żyłach spojrzeniem. Tęczówki oczu miał żółte, dzikie i szalone.
- Wilkołak! Doznała olśnienia Yovita. - Chciałam ukąsić wilkołaka! A intuicja mnie ostrzegała, niepotrzebnie ją zignorowałam. Więcej tego nie zrobię. O ile uda mi się cało wyjść z tej opresji... I już miała odwrócić się na pięcie i zniknąć w mroku, gdy poczuła jak włochata dłoń zakończona ostrymi pazurami trzyma ją za nadgarstek z siłą, która miażdży kruche kości i uściskiem mocnym jak w imadle. Dreszcz strachu przebiegł jej po plecach, ale nie zamierzała dać po sobie poznać najmniejszych oznak lęku. Jej twarz była jak wykuta z kamienia maska. Bez śladu jakichkolwiek uczuć. Wilkołak warknął i rzucił jej się do gardła. W ostatniej chwili udało jej się osłonić szyję. Pchnęła go z wielką siłą. Osunął się jak bezwładna szmaciana lalka na ziemię. Ale chwilę później już stał na nogach i ział chęcią mordu i nienawiścią. Rzucili się w tym samym momencie do ataku, zderzyli ze sobą z siłą która normalnego człowieka pozbawiłaby tchu,i upadli na ziemię, bijąc i wymierzając razy przeciwnikowi. W powietrzu unosił się metaliczny zapach krwi, potu i mocy, która wyzwoliła się z obu mrocznych istot.
Walka wydawała się być wyrównana, gdy wtem księżyc schował się za chmurę i mrok ogarnął polanę. Nastała głucha cisza a atramentowe niebo zlało się z atramentową czernią ziemi. Yovita przerwała walkę z wilkołakiem, bo poczuła że coś jest nie tak. On też rozejrzał się niespokojnie dookoła zdezorientowany. Nagle silny, lodowaty podmuch wiatru poruszył konarami drzew. Coś wielkiego i czarnego sfrunęło na ziemię. Wampirzyca i wilkołak znieruchomieli pod obezwładniającą, przytłaczająca i zapierającą dech w piersiach mocą istoty, która pojawiła się znikąd. Jedynym elementem widocznym w mroku nocy były czerwone, żarzące się oczy.
- Pójdziecie ze mną! - rozkazał ostrym tonem nieznoszącym sprzeciwu nieznajomy. - Jesteście mi potrzebni. Nie przyjmuję sprzeciwu. Inaczej czeka was śmierć – głos miał przesiąknięty nienawiścią, złem i mocą, świadczącą o tym, że mógł mieć najmniej z tysiąc lat. Tak stary mógł być tylko najniebezpieczniejszy na świecie demon - Mroczny Wampirołak, pół wampir pół wilkołak obdarzony ogromną mocą, o którym krążą mrożące krew w żyłach historie. Podobno ten bezlitosny, pozbawiony jakichkolwiek uczuć demon jest przesiąknięty złem do szpiku kości. Dla niego pozbawić kogoś życia to tyle, co splunąć. Był najpotężniejszą istotą jaka istniała na ziemi, i zarówno wampiry jak i wilkołaki musiały mu służyć. Tych którzy buntowali się przeciwko temu poddaniu spotykał straszliwy los. Ginęli w męczarniach – ich ciała palono w ogniu piekielnym, a popiół rozsypywano na poświęconej ziemi. Czasem było słychać przeraźliwe krzyki ich potępionych, cierpiących straszliwe męki nieśmiertelnych dusz. Zarówno wampirzyca jak i wilkołak byli na tyle rozsądni, że nie sprzeciwiali się Mrocznemu Wampirołakowi obawiając się jego gniewu, gotowi wypełniać każde jego polecenie. Wierność była nagradzana tak jak zdrada karana. Proste reguły, które znał każdy. Ale do tej pory tylko nieliczni mieli okazję spotkać mrocznego wampirołaka, dlatego Yovita była zaskoczona jego pojawieniem się.
- Ciekawe czego on może od nas chcieć, przemknęło jej przez myśl.
- Musicie dla mnie kogoś zabić, oznajmił jakby czytając jej w myślach demon.
Spojrzała na niego niemile zaskoczona, nie lubiła gdy odczytywano jej myśli, czuła się wtedy naga i bezbronna.
- Pójdziecie ze mną, tonem nieznoszącym najmniejszego sprzeciwu oznajmił demon i wszyscy troje zostali w tym samym momencie wciągnięci przez wir, unieśli się w powietrzu i rozpłynęli we mgle, która nagle się pojawiła i spowiła całą ziemię.
cdn.
Fragment najnowszego opowiadania ;-)
13 czerwca, piątek
- Nie wiem, co robię nie tak, że za każdym razem mój kolejny związek rozpada się z wielkim hukiem, zostawiając po sobie niesmak, obrzydzenie i niechęć do samej siebie. Agata otworzyła butelkę białego wina, nalała je do kieliszka, upiła łyk i poczuła się od razu lepiej. Po czym ponownie usiadła przy laptopie. Musiała jakoś wyrzucić z siebie wszystkie złe emocje, które szukając ujścia pulsowały pod skórą, i w tym celu zamierzała prowadzić internetowy pamiętnik. Tutaj nikt jej nie znał, więc mogła spokojnie wyrzucić z siebie cały gniew i frustrację. Kiedy dwa dni temu rzucił ją kolejny już w tym roku chłopak, tym razem po niespełna trzech miesiącach, Agata zaczęła mieć wątpliwości czy wszystko jest z nią w porządku.
- Może coś ze mną jest nie tak?, zastanawiała się sącząc wino z kolejnego kieliszka i patrząc smutnym wzrokiem w monitor. - Przecież niczego mi nie brakuje, jestem ładna, atrakcyjna, do tego inteligentna i z poczuciem humoru. Czego chcieć więcej? Co prawda mogłabym mieć dłuższe nogi, nieco bardziej płaski brzuch i schudnąć ze dwa kilo, ale skoro nie podoba się komuś to jak wyglądam to już jego problem. Nie będę się dla nikogo na siłę zmieniać! Agata wypiła resztę wina i wyniosła pustą butelkę do kosza na śmieci. Była już lekko wstawiona i czuła jak szumi jej w głowie. Zachwiała się, potknęła o chodnik w przedpokoju i zaśmiała do swojego odbicia w lustrze.
- Jesteś super laską i żaden facet nie będzie ci mówił, co masz robić! Powtarzała sobie jak mantrę. Ale albo mówiła to bez przekonania albo siebie samą okłamywała. Czasem w takie dni jak ten, gdy podłapała megadoła Agata zastanawiała się gdzie podziały się jej marzenia i czemu nic nie poszło tak, jak kiedyś sobie zaplanowała. Przewrotny los spłatał jej figla i stawiając kłody pod nogi kazał brnąć na przód. Tylko ile razy można popełniać te same błędy i żyć złudzeniami? Co sprawia, że podświadomie wybieram nieodpowiednich facetów? Nieodpowiedzialnych albo egoistycznych, szowinistycznych dupków, którzy wskakują do łóżka każdej napotkanej kobiecie i nie znają pojęcia ,,wierność”, o czymś takim w ogóle nie słyszeli w swoim życiu. To pojęcie nawet nie istniało w ich słowniku, co innego wolny związek. Takie słowo było im bardzo dobrze znane. Jeden tylko normalny mi się trafił, pomyślała z żalem Agata, ale on okazał się żonaty.
- Ja to mam pecha, jak już spotkam odpowiedniego faceta to okazuje się, że on już należy do innej kobiety. Westchnęła z żalem i otarła nieistniejącą łzę. Agata rzadko płakała. Częściej czuła rozżalenie i rozczarowanie życiem niż cieszyła się nim, a chwile gdy była naprawdę szczęśliwa mogła policzyć na palcach jednej ręki. - Jak nisko trzeba spaść, żeby wreszcie odbić się od dna? No jak? Ale odpowiedziała jej cisza...
Ocean wspomnień zalewa moje myśli
wzburzone fale biją o brzegi duszy
przejrzysta toń nadziei odbija się w błękitnym spojrzeniu nieba
przywołać jeszcze raz chcę z zakamarków pamięci twe pocałunki
muśnięcia, westchnienia
powietrza łyk pozwala mi przetrwać samotne dni
miliony słonych łez w toni morskiej wody utopiłam
wyrzuciłam marzenia za burtę statku, który bez ciebie przestał płynąć pod wiatr
znosi go z kursu pragnień każdy najmniejszy podmuch
muszlę na plaży wyrzucił przypływ, jak ty mnie ze swojego świata
na pisaku czerwieni się, szkarłatem zachodzącego słońca opływa moje złamane serce
bezbronne, samotne, głodne twych ust
lato miłości się skończyło, pozostał po nim tylko ból
Recenzja książki Joanny Chmielewskiej ,,LESIO”
Tytułowy i zarazem główny bohater – Lesio – architekt, człowiek wykształcony, inteligentny, oddany mąż i troskliwy ojciec postanawia zamordować personalną – panią Matyldę. Wiecznie spóźniający się Lesio wierzy, że tylko w ten sposób pozbędzie się nie tylko parszywej księgi spóźnień ale i personalnej, która nie spuszcza z niej oka, przez co on pogrąża się w coraz większej rozpaczy. W zbrodniczych zamiarach Lesio zamierza użyć sześciu paczek lodów śmietankowych ,,Kalypso”. Misterny plan zostaje opracowany, wystarczy tylko czekać na efekt. Jednak nic nie pójdzie po myśli naszego bohatera... Kto zje lody? I co z tego wyniknie? W niedługim czasie okazuje się też, że zaginęła książka spóźnień. Podejrzenia padają oczywiście na Lesia, bo kto inny miałby powód by ją ukryć? Nasz bohater jest w siódmym niebie, marzy by przeklęta księga się nie odnalazła, mimo że cały zespół jej szuka na czele z personalną. Lesio potajemnie wzdycha do biurowej piękności Barbary, która nie odwzajemnia tych uczuć. Wręcz przeciwnie ma Lesia za wariata... W dodatku cały zespół cierpi na chroniczny brak pieniędzy. Wysupławszy ostatnie grosze wypełniają kilka kuponów lotto i przekazują je Lesiowi, z prośbą aby je wysłał. Nie mają najmniejszego pojęcia o tym, że Lesio, jak to on, w roztargnieniu zapomni wysłać tych kuponów.. Jednak nasz bohater postanawia, że wygra te pieniądze w inny sposób i wybiera się na wyścigi konne... I wygrywa oczywiście. Gdy już jest nadzieja, że w biurze architektów zapanuje błogi sposób do załogi dociera informacja, że konkurencyjny zespół wysyła projekt, który jest plagiatem. Co więcej projekt ten ma największe szanse na wygraną. Chcąc zapobiec oszustwu zespół postanawia ukraść projekt, gdy ten będzie przewożony pociągiem. Jak? Otóż postanawiają zrobić napad na pociąg. I zaczyna się gorączkowe opracowywanie planu napadu, wyszukanie niezbędnego sprzętu. Gdy wszystko zostaje zapięte na ostatni guzik nadchodzi dzień realizacji planu. Czy wszystko się uda? I jaką rolę odegra tutaj Lesio? Mogę zdradzić, że ta scena zapewni sporą dawkę humoru, ja śmiałam się do łez czytając ten fragment. Po niedługim czasie okazuje się, że projekty wysłany przez zespół architektów wygrywa konkurs dzięki nietuzinkowej, oryginalnej kolorystyce, która jest zasługą Lesia. Nasz bohater zostaje wreszcie doceniony, wręcz puchnie z dumy. Wszyscy obchodzą się z nim jak ze śmierdzącym jajkiem starając się by niczego mu nie brakowało... Jednak wygrana wiąże się również z większymi obowiązkami i nawałem pracy. Do zespołu dołącza nowy pracownik, obcokrajowiec – Duńczyk, który słabo włada językiem polskim, w wyniku czego nastąpi masa śmiesznych zdarzeń i nieporozumień. Okazuje się też, że zespół musi wyjechać, by wykonać inwentaryzację w zamku, w miejscu realizacji planowanego projektu. Ponadto wszyscy mają wziąć udział w przedstawieniu z okazji rocznicy epokowego dla miasteczka wydarzenia... A na koniec, żeby nie było nudno, nasi bohaterowie zgubią się w lochach pod ziemią...
Książka ta bardzo mi się podobała, wracam do niej po raz kolejny i za każdym razem bawi mnie do łez postać głównego bohatera i jego perypetie. Myślę, że to jedna z najzabawniejszych powieści Joanny Chmielewskiej. Zachęcam wszystkich czytelników mojego bloga do przeczytania tej historii, poprawa humoru gwarantowana, podczas lektury nie sposób się nudzić. Polecam gorąco!
Gdzie jest to szczęście, które mi obiecałeś?
Gdzie jest nadzieja, którą karmiłeś moją duszę?
Gdzie jest to miejsce, w które bez ciebie dotrzeć muszę?
Gdzie uczucie, którym mój świat w barwy miłości ubrałeś?
I gdzie zgubiłam marzenia?
Wiem że naiwność to moje drugie imię, lecz jak mogłam się tak pomylić?
Czy w mojej nieświadomości istnieje jeszcze świadomość twego istnienia?
I czemu obdarłam zmysły z odczuwania, z pragnienia?
Czemu zdradziłam swe serce wmawiając mu, że już Cię nie kocha?
Kiedy co noc mój anioł stróż nad moją osamotnioną, przepełnioną smutkiem duszą szlocha,
a ranek wita promieniem słońca, blaskiem nadziei, nieśmiało wierzę że może jeszcze i dla mnie los kiedyś się odmieni.
przebłysk słońca zza chmur
nadzieją wśród burz
niczym tęcza po deszczu
wielobarwny motyl
pojawia się wiara
że odmieni się los
grzmot
pioruna błysk
zbudził z uśpienia serce
miłość
jak modliszka wysysa twą krew
zostawia bez tchu
złamane na pół
e-blogi.pl [Załóż blog!] ![]() |